sobota, 2 sierpnia 2014

Są ludzie i są... [Rozdział I]

Soul Eater, Maka x Soul
~*~ 
     Nigdy nie sądziłam, że jest coś bardziej odprężającego, niźli nauka. Moje zdziwienie, kiedy odkryłam, że długa kąpiel może być równie przyjemna, było ogromne na tyle, abym wylegiwała się w wannie przez bite dwie i pół godziny. Nie traktuję tego jako grzech największy, wstyd i hańbę, lecz odskocznia od codziennej rzeczywistości zachwiała mój porządek - nie potrafiłam rozgospodarować czasu, którego ku memu rozczarowaniu, nie miałam za wiele. Jestem skłonna stwierdzić, że te nędzne minuty, które mi zostały były niczym. I z takim przekonaniem poszłam do łóżka, obiecując sobie, że jutro wstanę wcześniej i odrobię zadanie.
       Jak sobie obiecałam, tak uczyniłam. Punkt piąta niemrawo otworzyłam oczy. Nie musiałam długo przyzwyczajać się do światła, którego notabene nie było. Rozprostowałam niechętnie ręce i ślamazarnym krokiem zwlekłam się z łóżka - miałam jeszcze półtorej godziny. Kiedy moje mięśnie przywykły do powrotu do ruchu zabrałam się za wypracowanie. Jeśli chodziłoby o mnie napisałabym je z dziesięć razy lepiej, jednakże 'Soul' nie potrafiłby napisać pracy na moim poziomie, więc jeśliby i dziś taką przeczytał byłoby to podejrzane. Nie mogąc ryzykować napisałam zadanie językiem kolokwialnym, z błędami ortograficznymi tudzież interpunkcyjnymi. Nie powinni niczego się domyślać.
      Kilka minut przed 7 zaczęłam się ubierać. Z racji, że mój autobus wyjeżdżał o siódmej trzydzieści nie musiałam się spieszyć, jednak ta czynność magicznie weszła mi w nawyk i po piętnastu minutach byłam gotowa.
      Jeśli dobrze pamiętam, w takim momencie powinnam zacząć słuchać muzyki. Pomijając fakt, że nie mam słuchawek, nie wiem jaki gatunek teraz byłby odpowiedni. Muzyka klasyczna? Techno? A może, pożal się boże, rap? Nigdy nie wykazywałam szczególnego zainteresowania tym tematem. Moja znajomość 'nowych' piosenek ograniczała się go słuchania radia, jadąc autem. Chociaż i to nieczęsto robiłam, gdyż zazwyczaj prosiłam o wyłączenie tego szmelcu.
      Mimo, że rozumienie czegoś nigdy nie przychodziło mi z trudem, nie potrafiłam pojąć co takie ciekawego jest w imprezach. Wyginanie ciała wśród spoconych małp, na każdym kroku, czekających na obiekt płci żeńskiej do zaliczenia. Nie ma w tym nic zabawnego, ani tym bardziej pożytecznego. Chyba, że ktoś bardzo lubi mieć kaca. Wniosek? Na imprezy chodzą jedynie napalone małpy-masochiści.
      Sama raz w życiu byłam na takiej imprezie. Raz i nigdy więcej. Jako pięciolatka zostałam zmuszona uczestniczyć w takim widowisku. W czasie kiedy ja piłam soczek, starając się odepchnąć od siebie spocone ciała małp, mój zmarły już, tata posuwał kolejną dziewczynę.
       Mimo wszystko nie mam z nim tylko złych wspomnień. Pamiętam, jak czytał mi książki, zabierał do parku. Jak każdy normalny tata. Szkoda, że on nie potrafił nim być na dłuższą metę.
        Piętnaście minut minęło nadzwyczaj szybko - nim się obejrzałam stała przede mną puszka wypchana znudzonymi życiem sardynkami, mylnie nazywanymi ludźmi. Fakt, że przez pół godziny sama miałam nosić miano ów sardynki w żaden sposób nie był pocieszający. Stwierdzenie, że działał odwrotnie nie spotkałoby się z protestem z mojej strony, ale cóż. To wszystko zależy od punktu widzenia.
       Niestety, czas tym razem się nade mną nie zlitował i autobus, jakby chciał się na mnie odegrać za nazwanie go puszką, jechał wolniej. A może tylko mi się wydaje. Nieistotne. Ważne, że im dłużej nim jechałam tym bardziej traciłam swoją przestrzeń osobistą. Kiedy jej wskaźnik niebezpiecznie zbliżał się do minimum i jeden z przedstawicieli napalonych małp zaczął mnie obmacywać, nie wytrzymałam i kopnęłam go w kostkę. Przynajmniej miałam taki miałam zamiar. Jednak za pięknym by było, gdyby wszystko okazało się prawdą i moim celem stał się przygarbiony staruszek - i mam szczerą nadzieję, że ten garb miał już wcześniej. Uśmiechnęłam się przepraszająco w jego stronę.
      Ludzie mówią, że rumieńce są ozdobą kobiety. W takim razie teraz musiałam być naprawdę piękna, bo niemal czułam czerwień na moich uszach. Na marne starałam się zasłonić je przedramieniem. Trzeba wierzyć, że człowiek, który tak obwieścił nie mylił się.
      Nienawidzę takich żenujących momentów. Wtedy moja maska idealna, która o dziwo nie jest toną tapety, spada, rozbijając się na miliony kawałków. A pozbieranie ich nie trwa pięciu minut. Okres ten nie przeszedł jeszcze bariery tygodnia, jednak był wystarczająco bliski temu, abym znienawidziła siebie. A jest to rzeczą trudną. Przyjmując, że istnieje coś takiego, jak ideał, to na pewno jestem nim ja. Dufne myślenie? Może. Nie obchodzi mnie to. Widząc w sobie wady jestem w stanie je zlikwidować - a tego, popędzane pochwałami innych napuszone nastolatki nie potrafią zrobić.
        Maska jest rzeczą nader przydatną. Robię wszystko perfekcyjnie, więc jest ona swoistą ochroną przed skutkami ubocznymi - nieraz różne trzpiotki starały się zaleźć mi za skórę. Z nikłym efektem. Jestem pewna, że gdybym nie wykształciła maski w pierwszych wiosnach mego życia, dawno skończyłabym w psychiatryku. Lub ów dziewczyny.
       Często ludzie mi mówią, że jestem złudna. Zawsze kojarzyłam to z nadzieją. Był to dla mnie komplement. W zasadzie - nadal jest. Nie łatwo się do mnie dostać. Dotychczas tylko jednej osobie się to udało. I co dziwne - jestem w połowie pewna, że ów osoba jest chłopcem. Polemizowałabym nad nazwaniem go mężczyzną, więc ten termin wydaje mi się, jak najbardziej poprawny.
       Chodzimy do jednej klasy, jednak nie rozmawiamy ze sobą często. W zasadzie z nikim nie rozmawiamy. Jest podobny do mnie - podstępny, nie do osiągnięcia. Kiedy z nim rozmawiasz czujesz przepaść dzielącą was. Nie jest przystojny, jak na dzisiejsze kanony piękna. Szczerze mówiąc, na żadne kanony. W żadnej erze jego uczesanie, ubiór tudzież zainteresowania nie były modne. Nigdy mi to nie przeszkadzało. Nigdy nie patrzę na ludzi poprzez pryzmat wyglądu. Zbieram informacje o obiekcie, który chwilowo mnie interesuje, porównuję je ze sobą i otrzymuję złoty środek - którego trzymam się przy dalszej znajomości.
      O ile w większości przypadków znalezienie środka było banalnie proste, u 'Soula' nie potrafiłam go wyznaczyć. Pomijając czas, którego praktycznie nie miałam, nikt w szkole o nim nic nie wiedział. A może nieuważnie słuchałam? Bzdura. Jestem pewna, że wiem o nim wszystko, co wie reszta szkoły. Albo to, o czym reszta szkoły mówiła.
     Myślenie o tym wszystkim nie było mądrym posunięciem. Gdyby nie mój radar dawno wpadłabym na jakiegoś ucznia. Mimo, że patrzenie na czubki swoich butów nie było, ani nie jest interesującym zajęciem wpatrywałam się w nie, jak w najpiękniejszy obraz. Miało to być swoistym kamuflażem dla moich rumieńców. Miejmy nadzieję, że znikną, jak najszybciej.
      Nie narażając się na prześwitujący wzrok uczniów, udałam się do mojej ławki. Wolę siedzieć na podłodze, niźli nazwać ją wspólną ławką. Im mniej nas łączy, tym lepiej.
      Odchrząknęłam, poprawiając książki. Nadal go nie było. W innych okolicznościach szczęście wręcz by tryskało ze mnie, jednak praca domowa, lub chwilowy jej brak nie był pocieszający. Moje zdenerwowanie sięgnęło zenitu, gdy rozległ się dzwonek obwieszczający lekcje, a zaraz po nim do sali weszła, ku mojemu rozczarowaniu, pani James. Uśmiechnęła się figlarnie, poprawiając okulary, których nawiasem mówiąc, nigdy nie potrzebowała i usiadła na swoim miejscu.
 - Dzień dobry - zanuciła wesoło. W tym momencie zaczęłam zmawiać paciorek. Mimo, że nie praktykuję.
 - Dzień dobry - W przeciwieństwie do niej, nasz ton idealnie nadawałby się do śpiewania requiem.
 - Mam nadzieję, że wszyscy odrobili zadanie. - Zmierzyła nas wzrokiem. Niepewnie połknęłam ślinę. - Kto pierwszy? Jacyś ochotnicy?
 - Każdy - mruknął ktoś z końca sali.
 - W takim razie... - Przejechała palcem po dzienniku. - Al.. - Niepierwszy raz przeklęłam moje nazwisko. - Fred. Proszę, nie krępuj się. - Zachęciła, a ja odetchnęłam z ulgą. Na środek sali wyszedł jeden z typowych hipsterów. W ręce trzymał pomiętą kartkę. Brak szacunku. Mozolnie zaczął czytać o swojej partnerce, a ja coraz głośniej zaczynałam stukać paznokciami o blat. Pod koniec kabaretu mylnie nazywanego wypracowaniem stukanie przerodziło się w walenie pięścią.
 - Panno Albarn? - Zdziwiła się. Zerknęłam przestraszona w jej stronę i po chwili zrozumiałam, co robiłam od dziesięciu minut. Mimowolnie zarumieniłam się. Cholerna maska.
 - Przepraszam - burknęłam, odwracając głowę w bok.
 - Może teraz ty? - zapytała.
 - Wolałabym z Soulem. Wie pani, pewniej. - Uśmiechnęłam się koślawo, modląc się, aby pani połknęła haczyk.
 - Rozumiem - Puściła mi oczko, uśmiechając się zadziornie. Boże, w co ja się wpakowałam. - Więc... Może Toru? - Kolejny nieszczęśnik wstał. Jakoś nie było mi przykro, że teraz ja powinnam stać na tym miejscu. Wyciągnął jeszcze bardziej pomiętą kartkę od hipstera i zaczął czytać. W pewnym momencie miałam wrażenie, że sam nie wie o czym czyta. Jego męki trwały stosunkowo krótko. W połowie pani zniesmaczona przerwała mu. Widocznie nie spodobał jej się obraźliwy sposób, jakim opisał swoją koleżankę. W zasadzie, ów koleżance chyba też się nie spodobały uwagi na temat jej dziecinnej bielizny, dużego, jak na Japonkę biustu i wielu innych kwestii. Przynajmniej na to wskazywały jej rumieńce zmieszane z zażenowaniem. Rumieńce są przeciwnikiem kobiet. Osoba, która powiedziała, że są przyjacielem musiała być mężczyzną.
      W połowie kolejnego popisu braku zdolności klasy do sali wszedł 'Soul'. 
 - Bry. Przepraszam za spóźnienie. - mruknął, przemieszczając się w stronę mojej ławki.
 - Masz tą pracę? - wycedziłam, nie spoglądając w jego stronę. Jeśli nie jest bazyliszkiem, to Meduzą na pewno.
 - Jaką pracę? - zdziwił się. Czy nagle sala zmieniła się w saunę? Zaryzykowałam zamienienie się w kamień i spojrzałam przerażona w jego stronę. - Żartuję. Masz. - Podał mi kartkę kiedy zadzwonił dzwonek.
 - No dobrze dzieci, zostawcie swoje wypracowania na biurku. - mruknęła pani Jones, nie kryjąc zasmucenia przerwaniem jej rozrywki. W pośpiechu podałam mu pliczek kartek. Może jednak trochę się rozpisałam.
 - Starałam się pisać waszym językiem. Nie wiem jak mi wyszło. - szepnęłam, pakując książki do torby. Mimo, że byłam pewna, iż język kolokwialny opanowałam perfekcyjnie, czasem trzeba być dobrze wychowanym. Niechętnie oddałam pracę, nie mając szansy na uprzednie przeczytanie jej.
     Nigdy nie byłam dobra z wuefu. A zasadzie, jako kujon miałam usprawiedliwienie tego, jednak jestem pewna, że bieg, którym przed chwilą się popisałam nadawałby się na zawody narodowe.
 - Ty! - krzyknęłam, łapiąc delikwenta za bluzę.
 - Soul - Poprawił mnie, odwracając się w moją stronę.
 - Więc 'Soul' - Zaczęłam sarkastycznie. - Czemu się spóźniłeś?
 - Aż tak bardzo się o mnie martwiłaś? - uśmiechnął się zawadiacko.
 - Nie pochlebiaj sobie. Wiesz ile strachu się przez ciebie najadłam?
 - Potrafię sobie wyobrazić - mruknął, wymijając mnie. Czy jest możliwym, aby społeczeństwo stoczyło się do aż tak niskiego poziomu?
       Mój tata zawsze mówił, że powinnam gnać przez życie niczym źrebak, ramię w ramię z młodością, przyjaciółmi i urzędem skarbowym, a co robię? Siedzę, czytając kolejną to książkę Szekspira. Nigdy nie interesowały mnie zabawy na czasie. Moja introwertyczna natura nie pozwalała mi na przesiadywanie w dużym gronie osób. Byłam z tego dumna. Wcześnie nauczyłam się żyć sama, nie będę czuć tej pustki, którą opisują w książkach. Same plusy. I przynajmniej mój mózg bez wstydu można nim nazwać. Niestety, zrobienie tego u siedemdziesięciu pięciu procent dzisiejszej młodzieży jest najprościej w świecie niemożliwe. Wiele razy można się spotkać ze stwierdzeniem iż nasz rocznik jest rocznikiem idiotów. Nie polemizowałabym nad tym, chociaż generalizacja może być krzywdząca.
      Czasem mam wrażenie, że urodziłam się za późno. Nigdy nie nadążałam za modą. W pewnym momencie przestałam się interesować tym, co mówią o mnie inni. Tłumaczenie sobie, że mi zazdroszczą było złudne, jednak dawało mi siłę, aby utrzymywać się w tym przekonaniu. Potem szło z górki. Moje życie zamieniło się w błędne koło. Było antonimem w stosunku do młodzieży. Kiedy oni się bawili, ja się uczyłam. Nie wiem dlaczego. Czułam wewnętrzną potrzebę, aby taką być. Coś mówiło mi, że robię dobrze, nie powinnam się zmieniać. Teraz mam wrażenie, że powinnam iść do psychologa. Kto normalny słyszy głosy w swojej głowie?
~*~
Mhm.
Miałam ten rozdział napisany przez trzy tygodnie, ale wmawiałam sobie, że coś dopiszę.
Z nikłym efektem.
Cóż. Przepraszam.
Mimo wszystko jestem zadowolona.
Podoba mi się. 

   
     

2 komentarze:

  1. Świetne! Bardzo mi się podoba ^^ Mam nadzieję, że będzie to tworzone dalej :3 Czekam niecierpliwie na kolejne notki ;D

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo przyjemny rozdział :) Masz fajny styl pisania. Parę lat temu miałam fioła na punkcie internetowych opowiadań i coś ostatnio znowu mnie do tego ciągnie :)
    Fajne tu :) Czekam na następy rozdział!

    OdpowiedzUsuń

Spam w miejscu innym od 'Spam' będzie usunięty.
Podobnie ma się sytuacja z komentarzami 'Super, czekam na kolejny' itp.